Obsługiwane przez usługę Blogger.

Rzeczpospolita, równość i lewactwo

Nowy redaktor Rzeczpospolitej Tomasz Wróblewski napisał we wstępniaku do zeszłotygodniowego dodatku weekendowego Rzepy Plus Minus o równości, a raczej o tym, że równość to coś najgorszego pod słońcem i nijak ma się do wolności; właściwie jest jej przeciwieństwem.
Zastanawiam się tylko do kogo właściwie jest adresowana Rzeczpospolita, jeśli jej poglądy na gospodarkę są tak liberalne, żeby nie powiedzieć neoliberalne, a w sferze światopoglądowej sytuuje się ona blisko PIS-u z jego obsesją narodowo-patriotyczną, konserwatyzmem obyczajowym i ciągłym nawiązywaniem do Smoleńska. Czy wśród czytelników Rzepy są pracownicy korporacji interesujący się Smoleńskiem, czy też czytają oni żółte strony a resztę wyrzucają?

Poglądy Wróblewskiego jako żywo przypominają poglądy amerykańskich konserwatystów, co niespecjalnie powinno dziwić, jeśli pod uwagę weźmiemy to, że Wróblewski, kiedy jeszcze był zapraszany do TOK.FM, z uporem godnym większej sprawy przekonywał, że amerykański kryzys roku 2008 był spowodowany raczej nadmiernymi regulacjami rządowymi niż chciwością banków i ich działalnością, mającą na celu jak największe uwolnienie sektora bankowego od regulacji rządowych. Wstępniak Wróblewskiego jest dość krótki, i jeśli pominiemy w nim rozbłyski retoryczne pozostanie nam właściwie tylko jedna teza: rozsądne masy pracujące nie dbają o równość, chodzi im o to, żeby piąć się w górę, niczym w społeczeństwie Darwina. Równość to zaprzeczenie wolności, która zniekształca konkurencję, hamuje wymianę elit oraz spowalnia rozwój cywilizacji. To lewicowi ideolodzy próbują wmówić masom, że należy się im równość, aby na ich plecach piąć się do władzy. Jeśli ktoś nie wierzy, że Wróblewski mógł coś takiego napisać, odsyłam do artykułu: http://www.rp.pl/artykul/9133,784586-Strzal-gazety-Aurora.html

Wróblewski, zgodnie z dobrą tradycją, zaczyna od dowcipu, gdzie wyśmiewa lewicę, która znalazła nowy obiekt swojej krucjaty: nierówność, która nazywana jest tutaj z celową przesadą „spiskiem elit”, „zamachem na naród”, czy też działaniem przeciwko cierpiącemu narodowi. W skrócie - ideologią. W tych oparach absurdu, faktycznie śmieszne wydają się postulaty lewicy, która sprzeciwia się umowom śmieciowym, fikcyjnemu samozatrudnieniu, czy też rosnącym nierównościom społecznym. Jawi się ona, jako siła, która chce uszczęśliwić naród wbrew jego woli. Lewica wg Wróblewskiego zajęła się nierównością „po fatalnym roku dla dogmatów ideologicznych” Można się jednak zapytać autora o jakie dogmaty tutaj chodzi. Nie wydaje się bowiem, że walka w ekonomii między Miltonem Friedmanem, zwolennikiem zaciskania pasa, a Johnem Keynesem, zwolennikiem pobudzania popytu, została definitywnie rozstrzygnięta na czyjąś korzyść. Europa postawiła na oszczędności jak do tej pory, Ameryka na pobudzanie popytu i nie wiadomo, kto okaże się zwycięzcą. Jeśli intencją Wróblewskiego było wyśmianie państwa socjalnego, to można się zapytać, czy ustrój tego rodzaju ma problemy, bo okazał się porażką czy też europejscy politycy do niego nie dorośli?

I tutaj dochodzimy do kardynalnego grzechu lewicy, którym wg Wróblewskiego jest postulowanie powszechnej równości bez oglądania się na rachunek ekonomiczny, narażanie społeczeństwa na straty oraz zwykły brak odpowiedzialności. Tyle tylko że w tym miejscu należałoby się zapytać, kto robi ekonomię? Jak to się stało, że ekonomia stała się nauką niemal matematyczną, opisującą niezmienne prawa natury? Czy Wróblewski nie słyszał, jak ekonomia amerykańska przygotowała świetny grunt dla deregulacji systemu bankowego, co umożliwiło powstanie inżynierii finansowej, która doprowadziła do kryzysu w USA w 2008 roku? Czy bankowcy myśleli o rachunku ekonomicznym, gdy państwo amerykańskie wykupowało ich śmieciowe obligacje? Ekonomia jest nauką społeczną i powinna być poddana demokratycznym procedurom. Czy liczba żłobków we Wrocławiu lub ilość pieniędzy przeznaczona na aktywizację bezrobotnych jest gdzieś zapisana w naturalnych prawach ekonomii, czy też jest decyzją polityczną, która powinna być podjęta wśród wszystkich, których ona dotyczy?

Kolejną tezą Wróblewskiego, chyba najbardziej zadziwiającą, jest stwierdzenie, że wolność nie ma nic wspólnego z równością, a Solidarność walczyła nie o równość lecz o wolność. O równość wg Wróblewskiego walczył motłoch zdobywający bastylię oraz komunistyczni przywódcy w rodzaju Polpota i Castro. Abstrahując od tego, że hasła Rewolucji Francuskiej to nie tylko Wolność ale także równość i braterstwo, to przywołanie komunistycznych dyktatorów w kontekście równości pokazuje bardzo dobrze intencje redaktora. Redaktor jest zwolennikiem wolności negatywnej, gdzie państwo wycofuje się ze sfery publicznej gwarantując jedynie wolności osobiste w sferze prywatniej orz prawa własności. Takie państwo wierzy w niewidzialną rękę rynku oraz proceduralną (teoretyczną) równość wszystkich wobec prawa. Jaka jest jednak równość pracodawcy i pracobiorcy w chwili podpisywania umowy o pracę, jeśli państwo nie zapewnia prawa do strajku, płacy minimalnej, wolności zgromadzeń, czy też nie prowadzi kontroli faktycznych stosunków pracy. Wolności pozytywna, czyli wolność do umożliwia faktyczną równość obywateli. Tej wolności pozytywnej boi się Wróblewski, ponieważ prowadzi ona rzekomo do wynaturzeń w formie rządów autorytarnych, czy państwa opiekuńczego. Praktyka jednak pokazuje, że bez zapewnienia przez państwo minimalnych praw pozytywnych, które zapewniają równość, nie może być mowy o żadnej wolności. Czy osoba żyjąca w ubóstwie jest wolna? Czy chory człowiek, który nie ma dostępu do opieki zdrowotnej jest wolny? Czy pracownik, który otrzymuje zbyt małą pensję, żeby mieć poczucie godności, jest wolny?

Dla Wróblewskiego stałym elementem wolności jest nierówność, a historia świata jest owszem historią „pęczniejących nierówności” ale także historią bogacenia się. W tym miejscu Wróblewski opisuje sukces story polskiej transformacji oraz zachwyca się tym, że w naszym kraju wszystko rośnie (prawdopodobnie chodzi tu o PKB). Wróblewski abstrahuje od tego kto się bogaci, jak dzielone jest bogactwo i jaka jest jego struktura. Nouriel Roubini amerykański ekonomista w odróżnieniu od Wróblewskiego uważa, że powodem kryzysu w USA, była rosnąca nierówność w społeczeństwie amerykańskim, postępujące ubożenie klasy średniej oraz bogacenie się amerykańskiej klasy krezusów na fali obniżek podatków. Politycy siedzący w kieszeniach bankowców (wystarczy sprawdzić, gdzie pracują lub pracowali byli i obecni politycy odpowiedzialni za finanse) deregulowali system bankowy, tak, żeby zubożała amerykańska klasa średnia mogła żyć jeszcze przez jakiś czas na podobnym poziomie tyle że coraz bardziej na kredyt.

Wróblewski przyznaje, że rosną przez cały czas dysproporcje między biednymi i bogatymi ale oczywiście milczy na temat kosztów tych dysproporcji zarówno dla społeczeństwa jak i dla państwa, bo wielu jest zdolnych i ambitnych, którzy nie mogą przebić się nie dlatego, że jak mówi Wróblewski mieli mniej szczęścia lub ich wybory były nierozsądne, lecz dlatego, że system społeczny oparty na nierówności raczej spowalnia niż przyspiesza wymianę elit oraz utrzymuje większość ludzi na tych samych niskich szczeblach drabiny społecznej. Oczywiści redaktor ma swoje alibi, czyli historię od pucybuta do milionera, tyle, że takich pucybutów jest naprawdę nie wiele, i ta opowiastka służy raczej wyrobieniu w ludziach poczucia, że jeśli in się nie udaje to nie wina systemu tylko ich własna.

I tu leży chyba klucz do rozumienia nierówności przez Wróblewskiego. Ludzie osiągają sukces, bo mają szczęście lub dokonali w życiu lepszych wyborów, czyli ci , którym się nie powiodło, sami sobie są winni. Trochę jak w XIX wieku, gdzie protestujący robotnicy nazywani byli leniami. Ci wszyscy młodzi ludzie, którzy uwierzyli, że edukacja da im miejsce na rynku pracy sami sobie są winni, bo źle wybrali lub nie mieli szczęścia. Redaktor nawet nie zająknie się na temat roli państwa w zwalczaniu bezrobocia, aktywnego kreowania polityki edukacyjnej czy zapewnienia równego dostępu do DOBREJ edukacji dla wszystkich. Pytanie zasadnicze to, czy Wróblewski w ogóle pozbywa się równości ze swojej idei doskonałego społeczeństwa? Nie, nawet Wróblewski nie jest do tego zdolny, idea równości jest prawdopodobnie zbyt uniwersalna. Czym jest równość wg redaktora? Idea doskonałej konkurencji, na której Wróblewski opiera swą apoteozę wolności bez równości, opiera się paradoksalnie na równych szansach, równych możliwościach w dostępie do środków, czy też na równym dostępie do informacji tyle, że zarówno ekonomia jak i inne nauki społeczne już dawno pozbyły się takich fantazji i mrzonek. Nie ma doskonałej konkurencji na rynku, nie istnieje równość szans, równy dostęp do środków, czy informacji. Tyle, że to nie oznacza, że utopijny projekt równościowy należy całkiem porzucić. Czy równość między mężczyznami i kobietami polega na tym, żeby kobiety równały do mężczyzn? Nie, bo kobiety chociażby rodzą dzieci i potrzebują innej ochrony niż mężczyźni, jeśli chcą mieć równe szanse na rynku pracy. Czy niepełnosprawny bez pomocy państwa może konkurować na otwartym rynku? Z nielicznymi wyjątkami nie i albo damy niepełnosprawnym równe szanse, albo każmy siedzieć im w domu. Czy niepełnoprawny ma prawo do edukacji, jeśli nie zapewni się mu równego dostępu do budynków wydziałowych? Nie wolno więc pozbywać się idei równości tylko dlatego, że trudno ją zrealizować, bo jest ona nieustannie rozwijającym się projektem. Oczywiście ciężko jest zadekretować minimalny katalog potrzeb, który powinien być spełniony niezależnie od państwa czy kultury, jednak próby zaproponowania takiego katalogu potrzeb zostały już podjęte zarówno w ekonomii jaki i w filozofii społecznej np. przez Marthę Nussbaum i Amartyę Sen.


Na koniec należy przyjrzeć się w jakich rolach obsadził Wróblewski osoby swojego dramatu. I tak symptomatycznie nie pojawiają się w jego historii w ogóle pracodawcy, prawdopodobnie z tego powodu, że skomplikowaliby elegancką historię redaktora. Pracodawcy mają zwykle dominującą rolę w stosunku pracy, chyba, że mamy do czynienia wybitnie z rynkiem pracobiorców, co w Polsce się prawie nie zdarza. Mamy masy pracujące, które mogą być albo destrukcyjne jak motłoch pod bastylią domagający się równości lub mogą pełnić rolę pozytywną: niech pracują jak najwięcej w nadziei, że „będą mieli szczęście lub dokonają rozsądnych wyborów”. Wreszcie mamy lewackich ideologów, którzy oszukują masy, żeby po ich plecach dostać się do władzy. Kim jest więc w tej układance Wróblewski: nie należy do mas, nie jest lewakiem, co oczywiste, nie jest też politykiem. Wydaje się więc, że jest oświeconym członkiem elity (elita zwykle przypisuje sobie oświecenie), który radzi masom jak mają postępować. Wróblewski więc jest albo dobroczyńcą mas, albo, jeśli weźmiemy pod uwagę to w jakie fantazje „wierzy”(?), jest ideologiem, który tworzy pewną interpretację rzeczywistości, w której garstka osób ma podobno szczęście, z nierówności należy się cieszyć, a ty frajerze pracuj, pracuj i pracuj.



1 komentarze:

Kinga pisze...

Moja matka, która prowadzi firmę kupowała kiedyś Rzeczpospolitą tylko dla żółtych stron. Resztę wyrzucała. Mój ojciec, który wierzy święcie w Jezusa Króla Polski i 'układ' kupował Rzeczpospolitą i czytał białe strony, żółte wyrzucając. W końcu mimo że się rozwiedli dawno jakoś się dogadali i kupowali jedną na spółkę.

Prześlij komentarz